Recenzja filmu

Jonny Vang (2003)
Jens Lien
Laila Goody
Fridtjov Såheim

O depresji bez depresji

Smutek, żal, przygnębienie ? tak w skrócie można opisać uczucia, jakie winny pojawiać się przy odbiorze <a href="http://jonny.vang.filmweb.pl/" class="n"><b>"Jonnego Vanga"</b></a>, gdyby brać
Smutek, żal, przygnębienie ? tak w skrócie można opisać uczucia, jakie winny pojawiać się przy odbiorze "Jonnego Vanga", gdyby brać pod uwagę samą fabułę i liczbę nieszczęść, ba, plag, jakie spadają na tytułowego bohatera. W małej mieścinie, którą - posługując się odległym od politycznej poprawności słownictwem - można by nazwać po prostu zapadłą dziurą, trójka przyjaciół robi sobie mniejsze i większe kuku, całkiem zresztą wbrew intencjom i w imię przyjaźni. Czyli zgodnie z zasadą "Chciałem dobrze, wyszło jak zwykle". Jonny przyjaźni się z Magnusem, ale sypia z jego żoną Tuvą. Żona kocha Magnusa, ale Magnus jest dla niej oschły, unika seksu i w ogóle dziwaczy. Magnus wspiera Jonnego, ale tak nieudolnie, że więcej z tego szkody niż pożytku. Do tego emocjonalnego pomieszania z poplątaniem dochodzą coraz to większe niepowodzenia Jonnego ? bank przejmuje jego farmę, szlag trafia biznes, samochód i sympatię sąsiadów. Z ekranowej historii robi się więc z czasem współczesna mini wersja Hioba - po norwesku, w lekkim sosie i z przymrużeniem oka. I pewnie właśnie dlatego z filmu Jensa Liena nie wychodzi jednak ani milcząco-teatralny Bergman jesienny spływający deszczem, ani kino moralnego bóg wie czego made in Poland. Jak oni to robią, Ci Norwegowie - chciałoby się zapytać, będąc Polakiem i oglądając choćby naszego oskarowego (nie wiedzieć czemu) kandydata "Z odzysku". Tam (znaczy u Fabickiego) Śląsk, tu w samym centrum niczego, tam dobre chęci, a w efekcie klapa, tu bardzo podobnie, tam młody chłopak wchodzący w dorosłość, tu facet też biorący się dopiero za bary z życiem, czyli niby porównywalnie. I właśnie w tym "niby" sęk niestety. Bo tu, czyli w "Jonnym", mieszają się, jak w życiu, momenty zabawne z tragicznymi, śmiech z powagą, refleksja z oddechem. U nas, jeśli już coś się miesza, to zawodzenie z bełkotem i przydymionymi zdjęciami odrapanych klatek schodowych. A przecież dystans, panowie reżyserzy, dystans się liczy ? do ludzkiego losu, także nieszczęść i tragedii, czy ludzkiej małości ? bo tylko dystans pozwala zobaczyć sprawy tak, żeby mieć czelność podać je potem do oglądania innym ludziom, co z powodzeniem udowadnia właśnie "Jonny Vang". Ciepło i szacunek dla bohaterów, nawet pokazywanych bez szminki i w mało atrakcyjnych okolicznościach, każą chyba skandynawskim filmowcom traktować rzeczywistość jako środek do pokazywania rzeczy nieoczywistych i niepodbarwionych jednoznaczną konkluzją o złu tego świata. I wychodzi połączenie smakowite, ani kwaśne, ani gorzkie, lecz w sam raz. Dobrze ogląda się "Jonnego", skonstruowanego z naturalnością i prostotą, zagranego tak, że nie widać gry. Odtwarzający Jonnego Aksel Hennie, znany z "Kumpli" wchodzi w rolę miękko, tym bardziej, że jego postać podobna jest trochę do tej znanej ze wspomnianej produkcji. Film momentami bawi się dyskretnie konwencjami i oczekiwaniami widza ? kiedy już, już wydaje się, że zaraz wzejdzie słońce, a bohaterowie pomkną w radosnym uścisku i rozwianym włosem w łąk zieloność, biedny Jonny, a widzowie wraz z nim, dostają po głowie, czy jak kto woli, po tyłku. Bardziej to jednak klapsy niż ostre manto, dające w dodatku sporo satysfakcji. Ten chwyt akurat może nadto często jest powtarzany, zatem część rzeczy robi się przewidywalna, wszystko jednak pospinane jest tak sprawnie i uroczo, że film może nie powala, ale stanowi kawałek miłego dla oka i głowy kina.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?